No i stało się! Google zaoferował swoim użytkownikom możliwość spersonalizowania wyników wyszukiwania. To zarazem dobra i zła wiadomość. Dobra – bo teoretycznie wyszukiwanie powinno być skuteczniejsze, bardziej trafne, odpowiadające indywidualnym oczekiwaniom użytkownika. Zła – bo to kolejny sposób na gromadzenie informacji o internautach i oczywiście do pewnego stopnia utrudnienie działań pozycjonujących (od tego momentu zaczyna bowiem się liczyć wieloznaczność każdego słowa).
Korzystając z tej usługi umożliwiamy systemowi zapamiętywanie wpisywanych przez nas w oknie wyszukiwarki zapytań. Po pewnym czasie i odpowiedniej ilości zapamiętanych w ten sposób przez Google informacji, uzyskiwane wyniki wyszukiwania zaczynają pasować do profilu / preferencji odbiorcy. Wpisywane przez usera poszukującego wcześniej informacji architektonicznych słowo 'zamek' zostanie automatycznie skojarzone przez mechanizm przeszukujący ze stronami traktującymi 'zamek' jako 'budowlę', a nie 'urządzenie do zamykania'. Można pokusić się o tezę, że tego typu usługa wyniknęła z, po części naturalnego już, zmęczenia użytkowników natłokiem informacji i reklam w Internecie. Szukając czegokolwiek internauta musi selekcjonować informacje przeglądając dużą ilość stron wynikowych, musi także przebrnąć przez (nie zawsze niestety dobrze dobrane do interesującego go tematu) linki sponsorowane – marnuje dużo czasu, irytuje się. Z tego samego powodu coraz częściej słyszy się wśród internautów, że korzystając z wyszukiwarki wybierają opcję 'szczęśliwy traf', a nie np. 'wyszukuj w google'. Wszystko to działa niestety na niekorzyść marketerów, którym coraz trudniej będzie się przebić do odbiorcy.
Czy Polacy przekonają się do nowej usługi? Chyba na tym etapie jeszcze nie do końca… jako naród jesteśmy bowiem dość podejrzliwi i niechętnie zostawiamy gdziekolwiek jakiekolwiek informacje o sobie – nawet (a może zwłaszcza) takie, które zdradzają czego my konkretnie szukamy w Internecie najczęściej… bo czego szukamy jako anonimowi użytkownicy to nie od dziś wiadomo 🙂
—
Aneta Mitko